poniedziałek, 3 czerwca 2013

Patriotyzm czyli gdzie kupujemy

Sąsiad ma sklep... Nie mój sąsiad, taki hipotetyczny... Przecież nie pójdę do niego i nie dam mu zarobić. Bo jeszcze będzie miał lepiej ode mnie i co wtedy?... Uch... Nie do pomyślenia przecież... Pawlak i Kargul dali przykład :D

Dawno temu, ale tuż przed zmianami ustrojowymi w Naszym Kraju lub też jak niektórzy wolą to określać, przed upadkiem muru berlińskiego ( jeżeli powinno się to pisać z dużych liter, to nieważne, dla mnie nie ma na to szans ) pobytowałem w Szwecji prawie pół roku. Pracowałem tam legalnie, ale spotykałem tam wielu rodaków, którzy pojawili się u naszych północnych sąsiadów z chęcią pracy na czarno. Niby turystycznie, ale jakby można popracować, to bardzo chętnie. No... Takie były czasy... Truskawki, borówki, sprzątanie, opieka nad ludźmi starszymi, coś w budowlance. Zarobki "na saksach" były absurdalnie wysokie w stosunku do sum podpisywanych na listach płac(z) w Naszym Kraju. Wyjechać z kraju za żelazną kurtynę, to było w ogóle tak jak złapać Pana Boga za nogi. A jeszcze popracować! Maluch prawie pewny... Tylko co mnie wtedy waliło po głowie, to zachowanie nas, Polaków. "Gdzie pracujesz?" " A tam" "Za ile?" "Za tyle" Następnego dnia pytający zjawiał się u pryncypała pytanego i proponował mu, że będzie pracował za stawkę niższą. Zdumiony takim zachowaniem nasz północny sąsiad, myśląc ekonomicznie, z reguły się na to zgadzał... Nie wymyślam, tak bywało... Cudowną, absolutnie wspierającą się grupą byli Peruwiańczycy, ekipy z Chile oraz parę ekip z Afryki... Sztokholm 1989... Polacy walczyli między sobą. Siara...

W nasze święta narodowe nie są czynne duże sieci handlowe. Niemieckie, portugalskie, francuskie czy jakie tam jeszcze do naszego kraju nie weszły. Mogą być otwarte małe sklepy o ile za ladą stanie właściciel. Albo jego rodzina. Dla tych punktów w te dni to jest EL DORADO. Kilkanaście razy do roku, Polacy przypominają sobie, że sąsiad ma sklep i wydają u niego zarobione przez siebie pieniądze. Kilkanaście razy do roku... Na co dzień nie. Bo jeszcze będzie miał lepiej ode mnie?... Lepiej wydać u obcych.




Myśle, że byłoby cudnie, gdybyśmy na co dzień kupując pieczywo, mleko, wino, pora czy pomidora albo może rzadziej miskę WC, kafelki, tapetę czy kran* pamiętali kto na tym zarabia i kogo tak na prawdę wspieramy... Tylko tak, dla zasady... I przede wszystkim nic na siłę, bo jak sąsiad ma bardzo drożej, no to już trudno. Z ekonomią nikt nie wygra. Natomiast przynajmniej go sprawdźmy.

"Kto jest bez grzechu, niech pierwszy kamieniem rzuci..." Kamień poleciał natychmiast, a Jezus nawet nie odwracając głowy powiedział: "Mamo... Tyle razy Cię prosiłem nie mieszaj się do moich spraw...." Ten dowcip usłyszałem kiedyś od bardzo ludzkiego i sympatycznego księdza.

Ja to bym nawet wzrokiem kamienia nie poszukał... Kuszą wielkie parkingi, możliwość wyboru z wielkiej gamy produktów. Tylko jak pomyślę, że przysłowiowego, hipotetycznego sąsiada za jakiś czas może nie być, bo ogłosi plajtę, i nie będę miał do kogo pójść po przysłowiową szklankę cukru, to zaczynam myśleć patriotycznie... Szczególnie podczas państwowych, kościelnych świąt... Kiedy parkingi przy centrach handlowych są puste...

renek

* wyjątkowo pozwoliłem sobie na tego rodzaju nazewnictwo :)  temat jest ogólny i tylko w małym procencie dotyczy projektowania wnętrz; uwaga jest przeznaczona dla tych wszystkich, z którymi razem studiowałem
r



4 komentarze:

  1. Mój "świat" wyglądał zupełnie inaczej! Spędziłam w Sztokholmie 3 lata pracując w różnych miejscach. Towarzystwa Krakowskie, Poznańskie i Gdańskie wspierały się i wzajemnie pomagały znaleźć pracę i mieszkanie! Pracodawca zatrudniał również na czarno i pomagał ile mógł - ale nigdy nie obniżył stawek! Po latach popłynęliśmy na jachcie by mu podziękować! Gdy nas zobaczył uściskał serdecznie i krzyknął "inte joba" - nie ma pracy! Tak wołał zawsze ale zawsze również znalazł jakieś zlecenie. Do dzisiaj przyjaźnimy się z Hindusami, którzy pracowali z nami. I po latach wciąż miło wspominamy ten okres. Bardzo współczuję ci Twoich traumatycznych doświadczeń ale ten Świat nie był taki jednostronny.
    A dziś co niedziela pędzę na rynek by kupić sok z kapusty u p. Janka, jajka i warzywa u "Pańci" a pomidory i rzodkiewkę u p. Andrzeja. Chleb z wozu a sadzonki ziół do ogrodu tylko jednej Pani. W zeszłym roku udały się pięknie. Wędliny, mięso i ryby kupuję w lokalnych sklepach bo jestem pewna, że nie wcisną mi starego towaru. Już zdarzyło mi się: "Nie, Pani nie chce tej wędliny!!!" Albo : " Pani syn już kupił wędlinę". Oni walczą o każdego klienta i jestem pewna, że to co kupuję jest dobre. Supermarkety - nie dla mnie!
    Gorąco pozdrawiam Agnieszka Gzyl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale piękny wpis.... :) I długi ;)
      To samo miasto i tak różni ludzie, może czas był inny?... To co pisałem o stawkach nie dotyczyło mnie bezpośrednio, ale mojego przyjaciela, który przyjechał po moim liście. Potem mieszkałem obok chłopaków z Krakowa, którzy chwalili się, że tak łatwo znaleźć pracę, "podkopując" stawki. Wcześniej słyszałem o różnych akcjach na truskawkach. Dlatego o tym pamiętam...
      Sam pomagałem jak tylko się dało... Opowiem Ci o tym przy najbliższym... ;)
      I wielki szacun za zakupy!!!! :D

      Usuń
    2. I oczywiście nie mam nic przeciwko ludziom z Krakowa!!!! To był przypadek....

      Usuń
  2. No wiem! Krakowiaczek ci ja! A Maciej z Poznania a wylądowaliśmy w Gdańsku! Ciężko będzie mnie przekonywać, że któraś nacja "gorsza". Ja jestem ponad podziałami.
    Baaardzo serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń